Herb Stowarzyszenie Wychowanków Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka w Kaliszu Lidia Rudowicz-Zengteler
(1956-2005)
Cienka żółta linia

 

 Pogrzeb Lidii odbył się 29 września 2005 roku po mszy w kościele pod wezwaniem św. Gotarda na Rypinku w Kaliszu. Uczestnicząc w żałobnym nabożeństwie, powtarzałem sobie w myśli słowa przygotowanego na tę smutną okoliczność pożegnalnego przemówienia. Zabrakło mi jednak śmiałości, by z nim wtedy wystąpić. To niewygłoszone wówczas pożegnanie pozostało jednak w mojej pamięci. Zapisałem je pięć lat później we wspomnieniowym artykule opublikowanym w poznańskim wydaniu „Gazety Wyborczej”. Oto jego treść:

Od przejmującego smutku, od głębokiego żalu, jaki towarzyszy bezpowrotnemu odejściu kogoś, kto był pośród nas, bardziej przejmujące i głębokie są - cisza i milczenie. Zakłócić tę ciszę i przerwać to milczenie wolno jedynie słowem serdecznego pożegnania, na które Lidia swoją obecnością i swoim życiem w pełni zasłużyła. Tę bardzo osobistą refleksję niosę dzisiaj w imieniu nas, asnykowców – jej koleżanek i kolegów, członków Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. Adama Asnyka w Kaliszu.

Maturę w Asnyku Lidka zdała w 1975 roku. Ci, którzy razem z nią chodzili do tej najstarszej i najsławniejszej kaliskiej szkoły przy ulicy Grodzkiej, pamiętają ją jako tę mieszkającą koło Ratusza Lidkę Rudowicz – bardzo dobrą uczennicę, zawsze serdeczną, uczynną koleżankę, wesołą, tryskającą pomysłami dziewczynę, która była bardzo widoczna również w szkolnym samorządzie.

A ci, którzy poznali ją później, w jej dorosłym już życiu, mogli do tej charakterystyki dodać i to, że była ona wszystkim życzliwa, energiczna, odpowiedzialna i bardzo pracowita. Lubiła działać, organizować, podejmować wciąż nowe wyzwania. Dom i rodzina (była kochającą żoną i najtroskliwszą matką dwóch synów) oraz szerokie grono przyjaciół – to były jej serdeczne obszary, które rozjaśniała swoim optymizmem i uśmiechem.

Lubiła wszystkich ugościć, nakarmić. W swoim „Zakładzie” przy ul. Kościuszki, który zaczął już zdobywać w Kaliszu nie tylko gastronomiczną popularność, z wciąż potwierdzanym kulinarnym talentem przygotowywała smaczne potrawy, nie zapominając przy tym o „kulturalnych daniach”, bowiem organizowała tu cykliczne koncerty i inne towarzyskie zdarzenia z artystami z Kalisza, Poznania, Łodzi.

Ale to już było, bo Lidia odeszła od nas nagle. W atmosferze smutku, pożegnań, wspomnień i refleksji na myśl przychodzi mi strofa z wiersza Adama Asnyka pod tytułem „Astry”:

 Jakże smutna teraz jesień,

 Ach, smutniejsza niż przed laty,

 Choć tak samo żółkną liście,

 Więdną kwiaty.

 

Gdy bezpowrotnie odchodzi osoba kochana, bliska, dobrze nam znana, zaczyna żyć serdeczna o niej pamięć. Ta pamięć nie ginie i nie więdnie. I właśnie dzięki temu ktoś utracony i na zawsze już nieobecny nadal ma świadectwa swojej ziemskiej obecności.

Także Lidia, której już nie ma – póki naszej pamięci – jest i będzie obecna pośród nas.

  

 ZBIGNIEW KOŚCIELAK

   Cienka żółta linia