Herb Stowarzyszenie Wychowanków Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka w Kaliszu Aleksander Braude
Cienka żółta linia

Aleksander Braude od 1925 r. uczył się w Państwowym Gimnazjum Humanistycznym im. A. Asnyka, które ukończył w roku 1932. Lekarz, poeta.

“Nigdy dość się nie umiera”

      Pod takim tytułem ukazała się w 1990 r., wydana przez Krajową Agencję Wydawniczą, opowieść, która jest nie tylko pamiętnikiem lekarza i kombatanta, ale jak napisał wydawca, jest to także “spowiedź z win własnych i swojej epoki”, w której autor chce “wyznać wszystko przed trybunałem cieni tych, których kochał i skrzywdził”. Autor tej opowieści – kaliszanin Aleksander Braude – “połączył [w niej] w jedno - czas dzieciństwa i starości, czas kaliski i krasnodarski, czas walki i zwątpienia, czas kochania i, zwłaszcza, czas umierania”.

      Aleksander Braude w swoim życiorysie napisał “Urodziłem się w Mińsku, ale moim rodzinnym miastem jest Kalisz. W Kaliszu mieszkali moi rodzice. Po zburzeniu i spaleniu miasta przez Niemców w pierwszych dniach wojny 1914 r. zmuszeni byli opuścić dom, przejściowo zatrzymali się na krótki czas w Mińsku, gdzie się urodziłem, następnie zamieszkali w Moskwie”. Aleksander przyszedł na świat 2 czerwca 1915 r., jako syn Bernarda i Marii z domu Bok. Ojciec – urodzony w Grajewie w 1884 r. – uzyskał dwa doktoraty, z filozofii w Uniwersytecie w Zurychu i ekonomii politycznej w Lipsku. Zmarł w Srebrnym Borze pod Moskwą w 1917 r. i tam został pochowany. Chorował na przewlekłą białaczkę szpikową. Matka (ur. w Turku w 1887 r.), ukończyła rosyjskie gimnazjum żeńskie. Następnie podjęła studia polonistyczne w Uniwersytecie Wrocławskim, które przerwała. Znajomość z Bernardem Braude, ślub i ciąża nie pozwoliły jej także na ukończenie podjętych w Zurychu studiów biologicznych.

      W 1920 r. Maria Braude z dziećmi: Aleksandrem i Julią wróciła do Kalisza. Aleksander od 1925 r. uczył się w Państwowym Gimnazjum Humanistycznym im. A. Asnyka, które ukończył w roku 1932. Był wiceprezesem Kółka Krajoznawczego, które rozpoczęło działalność w styczniu 1931 roku. W roku 1932 wstąpił na wydział lekarski Uniwersytetu Poznańskiego, od roku 1935 kontynuował studia w Uniwersytecie Józefa Piłsudskiego w Warszawie, gdzie 10 lutego 1939 r. otrzymał dyplom lekarza. Staż lekarski w kaliskim szpitalu im. Przemysława II przerwał wybuch wojny. Ewakuowany wraz z personelem szpitala dotarł do Łodzi, stamtąd ruszył pieszo w kierunku Warszawy. W Czersku został zatrzymany przez Niemców. Przez kilka tygodni był lekarzem w prowizorycznym szpitalu dla jeńców polskich w Grójcu. Stąd Niemcy przewieźli go do Radomia, gdzie pracował w szpitalu zakaźnym. W listopadzie 1939 wraz z kolegą ruszył na wschód. Nielegalnie przekroczył linię demarkacyjną i dotarł do Równego, które było już wówczas w Związku Radzieckim. Tam spotkał się z mieszkającymi u rodziny matką i siostrą, które wyjechały do Równego w sierpniu, tam też pracował krótko w szpitalu. Następnie przeniesiony został do Korca. W styczniu 1940 wraz z grupą Polaków wywieziony został do Kraju Krasnodarskiego, pracował tam jako lekarz w różnych miejscowościach. W sierpniu 1942 r. Niemcy zajęli Kraj Krasnodarski. A. Braude - uniknąwszy losu matki i siostry, zamordowanych przez Niemców, przyłączył się do oddziału Armii Czerwonej, który po utracie łączności z dowództwem frontu rozpoczął działania partyzanckie. Ranny w walkach, pozostał w oddziale do czasu wyjścia z okrążenia. Wraz z innymi oficerami oddziału trafił do obozu przejściowego radzieckiego kontrwywiadu wojskowego, skąd skierowany został do zapasowego pułku oficerów w Tbilisi, a następnie do Andrejewki nad Buzułukiem (Ural), gdzie był lekarzem szpitala i inspektorem sanitarnym rejonu. W maju 1943 r. wstąpił do wojska do Pierwszej Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, z którą przebył szlak bojowy od Lenino do Berlina, służąc jako lekarz w pierwszym samodzielnym batalionie medyczno-sanitarnym. Po zakończeniu wojny A. Braude pozostał w wojsku zajmując kolejno stanowiska lekarza pułku lotniczego, epidemiologa okręgu wojskowego, asystenta w oddziale chorób wewnętrznych Wojskowego Szpitala Okręgowego oraz szefa wydziału lecznictwa i profilaktyki okręgu wojskowego. W 1949 r. osiadł na stałe we Wrocławiu. We wrześniu 1968 r., w stopniu pułkownika, przeniesiony został na emeryturę. Zmarł we Wrocławiu 5 lipca 1998 r.

      Odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Bitwy pod Lenino, medalami: “Za Odrę, Nysę i Bałtyk”, “Za Zdobycie Berlina”, a także odznaką resortową “Za wzorową pracę w służbie zdrowia” oraz “Odznaką Grunwaldzką”.

      W marcu 1991 r. A. Braude odwiedził Kalisz, brał udział w II Walnym Zebraniu Sprawozdawczym Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. A. Asnyka. Doszło wówczas, z inicjatywy sekretarza Stowarzyszenia Adama Borowiaka, do pierwszego od czasu ukończenia szkoły, spotkania z Tadeuszem Pniewskim. W kronice “Asnykowca” (nr 5 z 1995) pod datą 23 marca odnotowano: “Niebywałe spotkanie po 59 latach kolegów z jednej klasy, Tadeusza Pniewskiego i Aleksandra Braude – obaj emerytowani lekarze i aktywni poeci i pisarze”. Od tego spotkania datuje się także korespondencja między obu panami. Listy doktora Pniewskiego do doktora A. Braudego przekazał ten ostatni do zbiorów Kaliskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.

      Już w latach gimnazjalnych rozpoczął twórczość literacką. Na łamach pisma szkolnego “Sztubak” w latach 1931-32, gdzie pełnił funkcję współredaktora działu literackiego, próbował swoich sił w poezji. W Kąciku humanistycznym tłumaczył fragmenty z Owidiusza, fragmenty poematu O rzeczywistości T. Lukrecjusza, Eneidy Wergiliusza, a także wiersze La Fontaine’a (Kogut i perła) i Alfreda de Musset (Do Wiktora Hugo). Pierwszy wiersz pt. Słowo ukazał się w numerze 2 “Sztubaka” z 1931 r. Swoje wiersze i tłumaczenia podpisywał: A. Braude (Słowo, Fraszka, Do Tomasza, Mgła, Pociąg, Matematyka, Moment, Mojżesz), Al. Braude (O ludzie..., Objawienie), A.B. (Sonecik), Al. (Treny wichrowe), Alfred Żabiński (wiersz bez tytułu, o szkole), Azet (Trzciny).

      Tadeusz Pniewski w książce Kalisz z oddali (Kalisz 1988) wspomina: “Blisko związany z redakcją był również Oleś Braude, nasz prymus klasowy i zarazem uzdolniony poeta, który – tak samo jak [Jerzy] Koźmiński – po maturze służbę muzom zamienił na służbę Eskulapowi. Po wojnie pracował jako lekarz wojskowy, a potem słuch o nim zaginął. W jego mieszkaniu przy alei Józefiny 19 odbywaliśmy często posiedzenia redakcyjne, podczas których nasz gospodarz potrafił stworzyć niezwykle miłą i niezapomnianą atmosferę".

      Później sporadycznie publikował wiersze i artykuły w “Gazecie Kaliskiej”, a w latach powojennych w “Ziemi Kaliskiej” (“Sztubak”, 1967 nr 27; W poetyckim kręgu asnykowskiego “Sztubaka”, 1992 nr 30). W “Asnykowcu” nr 5 z 1995 r. opublikował artykuł pt. Zaginiony wiersz Józefa Garlińskiego w “Sztubaku”. W roku 1978 w konkursie zorganizowanym przez Polskie Radio i Śląski Okręg Wojskowy otrzymał nagrodę za opowiadania Akta sprawy. Dwa opowiadania z tego zbioru prezentowała rozgłośnia wrocławska. W roku 1990 wydał wspomnianą już opowieść autobiograficzną pt. Nigdy dość się nie umiera, w której raz jeszcze powrócił do Kalisza - miasta swojej młodości, wyznając:

Przychodzę tu pijany i na Kalisz chory.
Za mną samotność, starość, groza i śmierć kroczy,
Więc chcę po raz ostatni spojrzeć w twoje oczy
I jeszcze palcem dotknąć stopy mojej Flory

W pustce nieba nad głową ni ćmy, ni upiory
Krążą ptaki drapieżne. Miałem sen proroczy
I przeczułem, że kiedy otchłań mnie otoczy
Ty jednym ruchem ręki odegnasz te zmory.

Nie trzeba mi już kwiatu, ni pieszczot radości
I nie lękam się śmierci, czy cicha i blada
Czy głosem pawia skrzypi, jak piła na kości,

Czy w mundurach Wehrmachtu podpita gromada...
W pyle klękam i czekam. Byłeś ty z litości
Ręką powiek dotknęła i niech mrok zapada!

Oprac. Ewa Andrysiak – absolwentka Liceum Ekonomicznego w Kaliszu. Ukończyła Instytut Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu. W 1997 r. obroniła pracę doktorską w Uniwersytecie Łódzkim. Od 1978 bibliotekarz Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Kaliszu. Członek KTPN i TPK. Współautorka 1 i 2 tomu “Szkoły Kaliskiej”

“Słowo”

Gdy się ma dusza uczuciem rozpali,
Gdy w niej niebiańska muzyka zadzwoni,
Gdy barw tęczowych milion zagra w toni
I blask w niej wstaje jak słońce spod fali.

Gdy się chce śpiewać jakąś serca mową,
Co by jak lotna, niewidzialna strzała
Prosto do serca współbraci trafiała,
Wtedy się zjawia bezlitosne słowo.

I w czarne znaczki liter się rozleci
Barwna pieśń moja i słowo oświeci
Już tylko mego uczucia ruinę.

Lecz cię zwyciężę, ty słowo potworze,
Gwiezdne wędzidło na trupi łeb włożę
I na tym grzbiecie do słońca popłynę.
(“Sztubak” 1931 nr 2 luty, s. 6)

Fraszka

Siadam i myślę, robię kleksów nieco,
Ocieram pióro w zwichrzonej czuprynie;
Oczy me ogniem natchnienia się świecą,
Z postaci całej żar zapału płynie.

Z rozmachem maczam pióro w atramencie,
Wyciągam, wstrząsam... Na stalce tkwi mucha,
Co śmierć poniosła w szatańskim odmęcie.
Jakże ma sława poetycka krucha!

Ja, co pragnąłem moją własną duszę
Wraz z atramentem rozwlec po zeszycie –
Teraz przyglądam się w zadumie musze.
Myśl ma, co chciała przedrzeć się przez życie
Zwyciężać w wielkiej o ideał walce,
Razem z tą muchą ugrzęzła na stalce.
(“Sztubak” 1931 nr 4 kwiecień, s. 17)

 

Alfred Żabiński

*  *  *

Szkoło! Tu niegdyś jako chłopczyk mały
Biegłem przez długie twoje korytarze
I przez podwórze jasne w słońcu skwarze,
Gdzie śmiech i krzyki wesołe dźwięczały.

Świat był ogromny, nęcący, nieznany,
Pełen zagadek, a tak dziwnie drogi:
Korytarz, słońca plamami usiany
I szkolne ściany, sale, klasy, progi.

Ale czas mijał niewstrzymanym lotem
I gasił tęcze dziecinnych omamień
I słońce już się zdawało mniej złotym,
Mniej bliskim – każdy krzaczek, każdy kamień.

Świat wciąż się stawał obcy i daleki
Nie tak nęcący i piękny zarazem
I w falach czasu płynących, jak rzeki
Niknął mi cudny obraz za obrazem.

Dziwna się pustka otwarła dokoła,
Dziwnie się jakoś wszystko odmieniło
Niby ta sama, ale inna szkoła
I wszystko obce, co tak bliskie było.

I coś łka w sercu i coś jęczy głucho,
Coś duszę moją i serce me smuci
I głos jakowyś szepce mi na ucho,
Że to co było, nigdy już nie wróci.
(“Sztubak” 1931 R. 2 nr 3 listopad, s. 12-13)

 

O, ludzie...

Motto: “Zagadkę bytu nie przez
wysiłek myśli, lecz przez
uczucie znajdziecie”

Bezimienny

O, ludzie nędzni i mali,
Coście bezdomnie
W bezmiarach myśli próżnej się błąkali
Przez wieki!
O, biedne, ślepe kaleki!
Cóż ja sam, nędzny i mały,
Dać wam potrafię prócz słowa,
Gdy świat ów bezduszny cały,
Ludzkich serc pustka grobowa
Są przeciwko mnie?
Łza jeszcze jedna, dolana
Do trosk, bezradności ogromu,
Wsiąknie do ziemi...
I będzie płakać ludzkość łzami bezpłodnymi
Bez końca, bez końca...
I gdybym świat oświecił łyskiem gromu
Zatopił w blasku słońca,
Nie rozwidnią się ciemności bez końca,
Wieczyste mroki...
O ludzie słabi i bladzi, Ślepe ziemi robaki!
W ponurej światła
Toniecie, i zawsze jednaki
Smutek was chwyta i trwoga,
I wzwyż wyciągacie ręce
I w ciągłej pytacie męce
Czy nie ma Boga?
O, biedni, zmęczeni ludzie!
Spocznijcie w odwiecznym trudzie
Pytań, gdy świat jest niemy
Niech się uciszy myśli zawierucha,
Niechaj przygaśnie straszny pożar ducha,
I uspokoją sprzecznych uczuć wiry!
Ja zaprowadzę was tam, do kościoła,
Gdzie Wielki Kapłan wielkim głosem woła,
Czarne rozprasza kiry.
Kościół ten Wielki stawił Budowniczy,
Pokrył kopułą błękitu,
Zapalił słońca gromnicę,
Strop oblał czerwienią świtu,
Usiał gwiazdami, których nikt nie zliczy.
I niechaj serca wasze wielką tajemnicę
Znajda, kiedy w podmuchach wiatru gną się drzewa
Kiedy świat cały życia hymny śpiewa
I bytu tętnią organy!
Może wtedy na oczy wam padną promienie,
Serca owładnie błogie odpocznienie, Duszy zaklepią się rany.
(“Sztubak” 1931 R. 2 nr październik, s. 9-10)

 

Mojżesz

W głębiach nieruchomego, gorącego nieba
stanęło słońce trupie: - gorejąca świeca - !

Poprzez pustynię skwaru białego iść trzeba
do ziemi... której nigdy nikt mi nie obiecał.

A za mną długim sznurem – upiornym pochodem
powloką się narody wybrane przekleństwem.
Milionem kroków gnani – gnani Wielkim Głodem,
na puszczy szukać będą swego człowieczeństwa.

I w przerażeniu będę rozbijał o skały
wszystko, com uczcił kiedy i uznał za święte.
Będzie się śmiało niebo i będą płakały
narody milionowe, narody przeklęte:

Będę im prorokował, będę krzyczał w szale,
będę krzyczał tak głośno, abym sam uwierzył,
że źródło Prawdy Świętej tryśnie w życia skale,
że kres musi mieć droga, którą duch mój mierzy.

Kiedy się skwarne ptaki rozsiadły skrzydlate,
iść będziem pod pożogą spopielałej spieki...
Wielkim Głodem pędzeni, iść będziemy lata –
wlec się będziem przez straszne pustynie przez wieki.

Już w głębiach wysokiego, gorącego nieba
stanęło słońce trupie: - gorejąca świeca - ...

Poprzez pustynię skwaru białego iść trzeba
do ziemi... której nigdy nikt mi nie obiecał.
(Sztubak 1932 nr 2 listopad, s. 5)

 

Do Tomasza

Czy przypominasz Ty sobie lampy blask zielony?
Czy przypominasz, Ty sobie jak, siedząc przy stole,
Głęboko myśleliśmy nad trójkątem w kole
I jak chcieliśmy świata przeglądać zasłony.

Czy przypominasz Ty sobie dźwięk naszego śmiechu,
Gdy Ci czytałem wierszyk o lekcji łaciny?
Lub jak spoglądaliśmy w dal, w widnokrąg siny?
Jak w parku Cię musiałem wstrzymywać w pośpiechu?

Czy Ty sobie przypominasz pochylone głowy
Nad historia, w wieczora spadającym cieniu,
Gdy siedzieliśmy razem ramię przy ramieniu?
Czy ty sobie przypominasz te nasze rozmowy,
Kiedy na przyszłość plany snuliśmy ogromne?
Czy tego nie zapomnisz? bo ja nie zapomnę.
(Sztubak” 1931 R. 2 nr 3 listopad, s. 5)

 

Sonecik

Murzynie czarny z pięknym koralem w turbanie,
Co z ust wypukłych złotem uśmiechasz się do mnie,
Kropkami oczu patrzysz na mnie nieprzytomnie,
Murzynie czarny, jakby rzeźbiony w hebanie!

Co się w twych ślepkach czai, czarny huliganie!
Coś drzemie w twym nochalu przypłaszczonym skromnie,
Myśl jakaś zda się błąkać na wargach bezdomnie,
Jakby ciche szyderstwo (gdy się patrzy na nie).

Choć jesteś tylko nędzną szpilką od krawata,
Masz powód do uśmieszku, murzynku kochany,
Masz powód do szyderstwa, choć sam wyszydzany.

Jesteś marny a wielki, bo gdy biegną lata,
Gdy mej twarzy rzeźbią uczuć huragany
I czas wyciska piętno – ty trwasz wciąż bez zmiany.
(Sztubak 1931 R. 2 nr 3 listopad, s. 16)


Zaginiony wiersz Józefa Garlińskiego w “Sztubaku”

     Dziwnie się składa, że przeżycia młodości, wśród nich i wspomnienia o "Sztubaku", im bardziej oddalają się w czasie tym więcej zawierają szczegółów, jakby paradoksalnie stawały się coraz bliższe. Pierwsze moje wspomnienia p.t. "Sztubak" wydrukowała "Ziemia Kaliska" Nr 27 z 8 lipca 1967 r. Wspomnienie to napisałem wyłącznie z pamięci, nie mając do dyspozycji ani jednego numeru "Sztuba", i tym tłumaczą się niektóre nieścisłości. Po wydrukowaniu tego artykułu otrzymałem pocztą od nieznanej mi osoby egzemplarz "Sztubaka", który przechowuję do dziś, stale odczytuję i analizuję. Jest to Nr 3 z listopada 1931/rok drugi. Z utworów podpisanych inicjałami lub pseudonimami mogę rozszyfrować następujące: wiersz bez tytułu, poświęcony Edzi .. , podpisany M.K. jest pióra Manasa Kotta i poświęcony jest jego przyszłej żonie Edzi Charłupskiej; tenże Kott jest autorem "Historii Esperanta"; wiersz bez tytułu podpisany Alfred Żabiński i wiersz "Sonecik" oznaczony inicjałami A.B. są mojego autorstwa; wiersz "Do Tomasza" poświęcony jest Tomaszowi Brudnickiemu; którego cień pojawia się na kartkach mojej książki "Nigdy dość się nie umiera ...". Wspomniany numer "Sztubaka" posłużył mi do skorygowania wiadomości na temat tego pisma, zawartych w mojej książce. Niestety również pisząc tę książkę nie pamiętałem, do czego przyznaje się ze skruchą, Tadeusza Pniewskiego. Dopiero po spotkaniu z nim na zjeździe Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. Adama Asnyka w marcu b.r., a zwłaszcza po przeczytaniu jego książki "Kalisz z oddali ...", której lektura stała się dla mnie niezwykłym przeżyciem, zacząłem sobie przypominać mnóstwo osób i spraw. Wszystko, co było w mojej pamięci pogrzebane nie dość głęboko - odżyło.

     Józefa Garlińskiego widziałem uprzednio prezentowanego w telewizji, jako prezesa Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, ale nie skojarzyłem go z dawnym szkolnym i redakcyjnym kolegą. Uświadomienie sobie tego skojarzenia nastąpiło dopiero w czasie rozmowy na zjeździe. Tam również przypomniałem sobie jego wiersz, o którym zamierzam napisać.

     Z Tadeuszem Pniewskim od dnia zjazdu nawiązałem korespondencję. Jest on dla mnie obecnie najbliższym i najserdeczniejszym z żyjących jeszcze kolegów. Od niego dowiedziałem się, że numeru "Sztubaka", zawierającego wiersz Garlińskiego, nie miał i nie przekazał go naszej szkole. Zapewnił jednak, że wiersz, który przytoczyłem mu w liście, pamięta, co przyjąłem jako potwierdzenie jego autentyczności. Przypuszczam, że wiersz ten ukazał się w "Sztubaku" jesienią lub zimą rocznika 1932/33. Byłem wówczas na pierwszym roku studiów medycznych na Uniwersytecie Poznańskim i z redakcją "Sztubaka" kontaktowałem się dorywczo, od czasu do czasu podsuwałem jakiś wiersz. W tym miejscu muszę przytoczyć dwa moje wiersze, mające ścisły związek z wierszem Garlińskiego. Nie wiem w których numerach "Sztubaka" były zamieszczone i czy się dochowały. Oto one:

MOJŻESZ

Już w głębiach gorącego pustynnego nieba
Stanęło słońce trupie, gorejąca świeca.
Poprzez pustynie skwaru białego iść trzeba
Do ziemi, której nigdy nikt mi nie obiecał.
A za mną długim sznurem, upiornym pochodem
Powloką się narody wybrane przekleństwem.
Milionem głosów gnani, gnani wielki głodem
Na puszczy szukać będą swego człowieczeństwa.
I w przerażeniu będę rozbijał o skały
Wszystko com uczcił kiedyś i uznał za święte.
Będzie się śmiało niebo i będą płakały
Narody milionowe, narody przeklęte.
Będę im prorokował, będę krzyczał w szale,
Będę krzyczał tak głośno abym sam uwierzył,
Że źródło prawdy świętej tryśnie w życia skale,
Że kres musi mieć droga, którą duch mój mierzy.
kędy się skwarne ptaki rozsiadły skrzydlate
Iść będzie pod pożogą spopielałej spieki.
W wichrze piasku i kłamstwa iść będziemy lata,
Wlec się będziem przez głodne pustynie przez wieki.

DON KICHOT

Przywdziawszy stary pancerz wytartych frazesów
Wskoczyłem na wychudłą kobyłę mej duszy
I na bój wyruszyłem - hen, na światów kresy,
Dostojny jak Don Kichot, gdy na podbój rusza.
Słów wymachując kopią pędziłem w galopie
Na wiatraki tańczące mi w oczach jak duchy,
A Sancho Pansa senny jechał moim tropem
Na mglistej filozofii ośle kłapouchym.
I byłoby tak śmiesznie. Z rozbitych wiatraków
Wióry na wiatr leciały jak sierpniowe gwiazdy.
Pode mną głuchy tętent dzielnego rumaka,
Nade mną dumny patos mej rycerskiej jazdy.
Tak - to bardzo zabawne! Tylko gdy przemierzam
Teraz w myśli przebytą już od dawna drogę,
Widzę włócznię zapału co w pustkę uderza
I w strachu czarny wyłom - i śmiać się nie mogę.

     Przytoczony przeze mnie poniżej wierszyk Józefa Garlińskiego jest jednym z kilku, które, będąc rodzajem pastiszu, miały prezentować syntezę twórczości poszczególnych poetów "Sztubaka". Z tego powodu omawiany wiersz zatytułowany był moim imieniem i nazwiskiem. Ponieważ jest to rekonstrukcja wyłącznie z pamięci, a upłynęło już prawie sześćdziesiąt lat, prawdopodobne są omyłki, za które autora wiersza i czytelników serdecznie przepraszam. Przepraszam również autora, że ośmielam się publikować jego utwór bez zgody, ale sądzę, że, uwzględniając okoliczności, nie będzie miał do mnie z tego powodu pretensji. Oto ten wiersz:

ALEKSANDER BRAUDE

Przez gorące, skwarne piaski,
Na gwar nie bacząc ni oklaski
Jako Don Kichot na swej szkapie,
Twardo Pegaza dzierżąc w łapie,
Pędzi by ujść sprzed oczu tłumu.
On - świadom serca i rozumu.
Gdy mu redaktor świadom celu
Powie: "Daj wiersz mój przyjacielu!"
Na łamach spocznie utwór nowy,
A skutek jest natychmiastowy.

     Wiersz ten powinien był mile połechtać moją próżność. Rzadko się chyba zdarza by siedemnastoletni poeta mógł oglądać w druku swoje nazwisko nie jako autor, ale w tytule wiersza. Słowa: "on świadom serca i rozumu" powinienem był przyjąć jako niezasłużony komplement. Ostatnie słowa wiersza, prawdopodobnie dzięki przewrotności mojej natury, sprawiły, że zapomniałem o nim na sześćdziesiąt lat.

" ... na łamach spocznie utwór nowy,
a skutek jest natychmiastowy. "

     Sam dziś nie wiem z jakiego powodu ten "natychmiastowy skutek" skojarzył mi się trwale z reklamą środka przeczyszczającego.

“Asnykowiec”, Biuletyn Stowarzyszenia..., nr 5, kwiecień 1995, Aleksander Braude /1992 r./

   Cienka żółta linia